niedziela, 21 października 2012

Adam Gorący - przepraszam za wczoraj...



   "Przepraszam za wczoraj, ale nic nie pamiętam czyli opowieści z królestwa trzech tronów" Adama Gorącego to zbiór opowiadań z serii Klasyka Mistyków Polskich. Doświadczenia religijne przeplatają się tu z alkoholowo-narkotyczną ekstazą, świętość miesza się z marskością, asceza z esperalem itp. 
Ta książka nie zmusza, nie prosi, nie namawia ani do alkoholu, ani do religii, nie znajdziemy w niej programu 12 kroków wychodzenia z chrześcijaństwa, czy innych uzależnień.Ta książka nie obali żadnych teorii i nie uczyni cię lepszym, w zamian za to nie staniesz się również gorszy. Świat religijnych baśni "tysiąca i jednej nocy" przedstawia się następująco:




 Wiosna wirowała wokół. Ciepłe promienie słońca wypełniały salę bankietową królestwa trzech tronów. Około godziny trzynastej trzej królowie zebrali się by debatować o świecie, sala niebawem wypełnić miała się po brzegi mądrością. (…)

                Mirosław jako pierwszy uniósł wysoko plastikowy puchar, błękit napoju idealnie harmonizował z kolorem nieba. Mirol delikatnie zmrużył oczy i płynnie przeszedł do części oficjalnej
-Ja Mirosław władca nieba wznoszę toast zgodnie z tradycją naszego królestwa- przyłożył butelkę do ust wydudnił kilka łyków i z godnością, nie kwasząc się i nie grymasząc, podał puchar pozostałym . Opróżnili butelkę  w kolejarza. Zgodnie z tradycją głos zabrał kolejny władca.
-Ja Bogdan władca ziemi wznoszę toast zgodnie z tradycją naszego królestwa- przyrównał kolor butelki  do koloru ziemi, popił denaturat tanim piwem i oddał butelkę pozostałym.
-Ja Janusz- poderwał się trzeci król-  władca psychiki zjadam te oto grzyby zgodnie z tradycją naszego królestwa! -  Skubnął garść grzybów z foliowego woreczka, po czym oddał resztę pozostałym nie wnikając, że trochę popierdolił regułkę.
Trzej królowie zasiedli na tronach i czekali w milczeniu. 

Janusz zamyślił się, świeże grzyby zadziałały szybciej niż się spodziewał. Jego umysł zabrał go do owego dnia w którym wyszedł z domu powitać „dzieciątko”, swojego pierworodnego syna.
- Trzydzieści  pięć lat życia w nieświadomości- uśmiechnął się w myślach sam do siebie. Jak na filmie Janusz widział całą sytuację, kiedy szedł do sklepu zastanawiając się jakie czekoladki kupić swojej żonie gdy nagle usłyszał te ciepłe słowa dwóch władców, które otworzyły mu trzecie oko na świat „dorzuć trzech złotych do wina” jedno zdanie warte milion, zlepek słów, który odmienił jego dotychczasowe życie. Do tego dnia zupełnie nic nie wiedział o wielkiej władzy i odpowiedzialności jaka kryje się w pałacu ukrytym w krzakach o wielkiej tajemnicy spowitej mgłą liści krzewów, ukrytej vis a vis osiedlowego sklepu „Na górce”.

(..)- Otwórzmy swe umysły na mądrość płynącą z serca- powiedział Mirol, po czym wyjął stary notes i zaczął głośno czytać:
„24 dnia 12 miesiąca, Miszcz Leszek zapytany przez syna, czy na każdą wigilię będzie przychodził najebany, odrzekł: 
"Każdy z nas musi iść swą drogą synu, celebrować to co względem sumienia jest najważniejsze. Dlatego ja wracam do picia, a ty dalej wal konia przed komputerem…” 24 dnia 12 miesiąca miszcz Leszek porzucił rodzinny dom wraz ze wszystkim co przeszkadzało mu w marszu jedyną ścieżką i wstąpił na drogę ascezy.”
-Tak rzecze pismo… - Podkreślił Mirol. Królowie opuścili głowy w zadumie.
- Błogosławiona marskość wątroby, która przerwała karmiczny krąg jego narodzin- wyszeptał Janusz.
Bogdan podrapał się w policzek. –Powinien mieć pomnik, taki wielki słoik do którego można by wrzucać pojary, taki wieczny znicz…
-Głupi jesteś!- Dziarsko zaprotestował Mirek. –Toż on się wszystkiego wyrzekł, nic nie miał! Cały świat był jego bardachą! Każdy krzak, czy źdźbło na tej polance… On dał życie temu z siebie!
-Z siebie dał- potwierdzili wszyscy zgodnie. 

(…) Nagle Bogdan pobladł nienawykły widocznie do grzybowych wizji. Jego współtowarzysze posępnieli w oczach, ich twarze stawały się popielate, to znowu wykrzywiały się w tajemniczych grymasach, by za chwilę pękać i odpadać płatami ukazując ukryte pod spodem jasne oblicza. Nagle zrozumiał, że oto siedzi przed nim dwóch bogów, którzy nucą jakąś dziwną piosenkę. Klęknął przed ich majestatem, a ich blask onieśmielił go. Melodia z każdą sekundą głośniej rozbrzmiewała w jego głowie i  wtedy nadeszła chwila refleksji  „to piosenka mojego, życia muszę ją zaśpiewać razem z nimi ale kiedy nadejdzie jej kres… umrę, nie ma szansy na bis” Bogdan śpiewał więc i płakał, łzy ciekły po jego smutnych policzkach i chociaż ciężko było wydobyć dźwięk z zaciśniętego gardła robił co mógł, żeby jakoś to brzmiało, a tym czasem bogowie dochodzili już do refrenu.
-Łaga czigi czigi czigi ta!!- smutno zawodził Bogdan. I gdy dotarł do: „Jeszcze raz przytul mnie i serdeczna daj przestrogę.  Zanim dzień spłoszy sen, pójdę mamo w dalszą drogę” Jeden z bogów wstał popatrzył na niego i przemówił w swym majestacie… - Na chuj się drzesz?

(…) Grzyby zrobiły swoje. Defilada barw nie miała końca, każdy cień krył w sobie tysiące półcieni, każdy liść miał dziesiątki wymiarów. Z daleka słychać było odgłos kroków, ktoś wyraźnie zbliżał się w ich stronę, dźwięk gniecionej trawy, szelest ortalionu w gąszczu badyli potęgował się z każdą chwilą, aż w końcu na dziwna postać pojawiła się w Sali tronowej.  Długie włosy, broda i to dostojne bezszelestne spojrzenie, budzące strach, a jednocześnie ciekawość. Gość usiadł na taborecie między tronami. Zmrużył oczy i jakby na chwilę zadumał się nad zastaną ciszą, następnie zadał pytanie które na kilka chwil zastygło w powietrzu.
-Poczęstujecie papierosem?
Mirol wyciągnął miękką paczkę i skierował rękę w stronę przybysza.
-A mogę trzy na później? – przybysz zawiesił w powietrzu nowe pytanie.
Szybkim ruchem wydłubał z paczki cztery papierosy, trzy schował w kieszeni ortalionowej kurtki, a czwartego odpalił zapałkami.
Cisza wróciła wraz z dziesiątym wymiarem rzeczywistości, królowie wpatrzeni w przestwór milczeli do siebie. Tymczasem gość wyją z reklamówki rybę, rozwinął  folię, zapuszczonymi pazurami rozdarł skórę, dość sprawnie podzielił rybę na kilka kawałków i obdzielił nią trzech mędrców.
-Makrela z biedronki, w promocji była.
Nagle Janusz coś wymamrotał, coś na kształt cichego pierdzenia przeleciało przez salę prawie niezauważone. –Czy ty jesteś Leszek syn Kazika, stolarza? Tego grubego co się w lato poci?- w zamyśle tak miał brzmieć bąk z ust Janusza.
-Co? Nie rozumiem co mówisz… -odpowiedział przybysz.
Waldek jednak nie miał siły żeby powtórzyć pytanie. Gość wstał rozejrzał się, wyraźnie czegoś szukał. Mirol odruchowo podał gościowi notes. Ten wyrwał jedną kartkę i wytarł nią paluchy, uśmiechnął się oddał grzecznie notes razem z kartką i podziękował mówiąc  „ Ma, na pamiątkie, muszę iść..”
Zanim odszedł trzej królowie złożyli mu dary: Mirol dał dwa złote, Waldek cztery i pół pojary jeszcze wilgotne bo ze śmietnika, Bogdan dwie butelki po piwie.

(…) Lekarz nie wierzył Mirolowi, uznał to nawet za kolejne stadium choroby. Do dzisiaj Mirek skrywa w pamięci sekret owego misterium i tylko z rzadka, mocno przy tym gestykulując tłumaczy ludziom zbierając drobne pod sklepem.  „I wtedy przyszedł Jezus, opalił nas ze szlugów, i zabrał dwie butelki na wymianę, ale mu nie przyjęli bo nie miał paragonu..”